Na stole leżały cztery listy i jaka petycja.
Na stole leżały cztery listy i jaka petycja. W rogu stołu umieszczono stos kart i kilkanacie rulonów. W drugim rogu list i dwie karty. Sprawy nowe, sprawy zaległe, sprawy załatwione. Przyszedł pisarz i zaczął rozkładać swe klamoty na pulpicie przy oknie. Wadelar zamachał ręką i go odprawił. Wziął jeden z nowych listów do ręki, odłożył, wziął petycję. Zamożni mieszkańcy Akali prosili o wczeniejsze zamykanie miejskich bram. To nie do niego. Do Terezy albo do rady miejskiej. Wziął drugi list. I odłożył, bo wszystko miał gdzie. Nie, nie wszystko... Siedział, tępo gapiąc się na listy, aż dotarło do niego, skąd bywa trzeci. Pochwycił, złamał pieczęć i łakomie zagłębił się w treci. Jego Dostojnoć T.L.Wadelar Pierwszy Namiestnik... Czcigodny Kamracie! Co bywa? Twoja zawsze oddana przyjaciółka Arma Zaczął się miać. Posłała z tym kuriera Trybunału. Zamilkł i zawstydził się. Mocno przetarł palcami powieki. Nie odpowiedział na dwa poprzednie listy. Była póna wiosna, a pierwszy przyszedł jeszcze zimą. Nie odpowiedział dlatego, iż... tak szczególnie, szczególnie chciał odpowiedzieć. Sto aspektów, o których chciał napisać. Aż sto aspektów... Brakowało mu momentu, żeby usiąć i spokojnie opowiedzieć o wszystkim. No włanie, spokoju i momentu, ale najbardziej spokoju. Mylał sobie: jutro... nie, pojutrze. Potem znów: jutro, pojutrze... Wziął do ręki pióro, sięgnął po czystą kartę i inkaust. Szybko skrelił nagłówki i stworzył: Armo, wszystko się wali, niemal nie ma już Pierwszej Prowincji, więc nie powinno i Wiecznego Cesarstwa... Pisał szybko, bez zastanowienia, jakby się bał, iż może nie zdążyć. iż znów mu zabraknie spokoju. *** Dartan walił się, jak wzniesiony na plaży zamek z piasku. Podbite przed wiekami królestwo nigdy nie zatraciło swojej odrębnoci. Nie zatraciła jej żadna z krain Szereru; Armektańczycy wszędzie i wszystkim narzucili swoje prawa, armektański ład i porządek - lecz nic więcej. Żaden kraj nie stał się częcią Armektu ani drugim Armektem. Olbrzymi grombelardzki półwysep od zawsze był ziemią niczyją, bez tradycji, bez królów, bez praw... Góry i góry, na ich zboczach wioski pasterskie, poniżej trochę pól uprawnych. Pięć miast, z których cztery wyrosły wokół starych twierdz rozbójniczych, piąte za było portem - tak armektańskim, jak to tylko możliwe. W miastach i wioskach u stóp gór panował armektański ład (lecz nie obyczaje); były to dobra imperialne, zarządzane przez urzędników imperium. Górami nikt nie zarządzał, miecz po staremu był tam prawem, obyczaje za każdy przynosił swoje własne. Panujące w górzystej Drugiej Prowincji porządki najbardziej, jak na ironię, przypominały owe, które zaprowadzono na Wyspach. Piratów cigano, tak jak w górach rozbójników. Rybackie wioski przejęło cesarstwo, wolnych rybaków i chłopów zmuszono do składania daniny - co czynili wcale ochoczo, bo ciężary nie były nadmierne, za to prawa, choć nieliczne, jednak przysługiwały. Każdy mógł zgłosić się do służby w legii, licząc na wojskową karierę, a była to kariera mogąca skończyć się tak wysoko, jak to tylko możliwe, bo nawet u stóp tronu. Każdy też miał prawo rozporządzić swoją własną osobą i życiem; niewolniczym rynkiem rządził wyłącznie popyt i niejedna wiejska dziewczyna ratowała byt swego rodzeństwa, dodatkowo starych rodziców, posyłając brzęczący trzosik srebra otrzymany od przedstawiciela hodowli - potem za wiodła wcale dostatnie życie kupieckiej posługaczki, służki w jakim prywatnym majątku, a nawet, jeli była doć ładna, prostytutki w armektańskim domu publicznym. Tak było na Wyspach, bo porządki garyjskie, choć zaprowadzone w takiej samej Morskiej Prowincji, wyglądały zupełnie czyli. Garrę zdobyto w krwawej wojnie morskiej - tak krwawej, jakiej nie widziała historia Szereru. Armektańczycy nie znali owych wojen - wojen, w których całe legiony, zaokrętowane na pokładach żaglowców, znikały w wodnych otchłaniach. Nie było rannych, nie było niedobitków i nie było chwały, bo nikt nie mógł jej głosić. Wojenna tradycja Armektu potrzebowała zarówno nagród, i pięknie, bohatersko klęsk bitew, których uczestnicy po kres